Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Zbiegła dróżką do źródła...
Napiła się wody — wciągnęła głęboko w naprężone piersi haust świeżego, przedziwnie czystego powietrza.
Powróciła do powozu — promieniejąca. Wołała już zdaleka:
— Ach! jak tu pięknie!... jak pięknie!...
W istocie krajobraz był wspaniały. Fioletowemi i kraśnemi blaskami grały śnieżne góry. Na szczytach zapalały się jakieś błyski — wiedziała, że to są dobrze wróżące ognie św. Elma... Lodowce skrzyły się...
Głos dziewczęcia rozlegał się daleko pełnią szczęścia:
— Boże! jaki świat jest cudowny!
Poeta mówi:

W szwajcarskich górach jest pewna kaskada,
Gdzie Aar wody błękitnemi spada“...

Nie był to Aar, ale inna kaskada — już w granicach kantonu Glarus... — równie piękna...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nagle usłyszała z ust siedzącego obok, miłego towarzysza podróży komendę:
„Pora! — kładźcie!“...
I oto dwaj turyści, siedzący naprzeciw niej w powozie — trzeci zajął miejsce na koźle, gdyż stangret, co ją nieco zdziwiło, pozostał był na postoju — pochwycili nagłym ruchem jej ręce... Zdumiona, przerażona nie opatrzyła się, kiedy już miała na rękach stalowe, mocno zaciśnięte kajdanki...
Zahuczało jej w głowie... Tracąc przytomność, jeszcze jak przez mgłę słyszała śmiech piekielny... Wszyscy czterej śmiali się...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dojechano do miasta Glarus. Sama nie wiedziała