Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/171

Ta strona została przepisana.

— Nie chcę, bo nie mogę!...
I znowu powtórzyła owo zdanie:
„O jakże nieszczęśliwym jestem człowiekiem!”
Według świadectwa protokółu „powtarzała je częstokroć, aż do samego końca, jakby chciała przebłagać i zarazem oszukać sędziów”.
— Byłaby to dla ciebie droga do wolności! — przyszedł z pomocą przewodniczącemu członek komisji, siedzący po prawej ręce.
Ogarniał ją gniew:
— Ja nie chcę takiej drogi... Powinniście mnie wypuścić, bo nie zrobiłam nic złego.
— Te... te... te... — wtrącił członek komisji z lewej strony — co powinniśmy, to my sami wiemy bez ciebie, harda dziewczyno. Dajemy ci nadzieję wyjścia, a ty lekceważysz sobie dobre chęci sądu. Wiedz-że o tem, iż mamy możność zmuszenia cię do tego, co jest poprostu obowiązkiem twoim.. Kat może cię nauczyć rozumu... rozpalonemi obcęgami
— Nic mnie nie zmusi... Możecie robić ze mną, co chcecie... Przywołajcie kata... Niech mnie pali!...
I nagłym ruchem, w jakowemś zapamiętaniu, rozdarła stanik na sobie, obnażając białe młode piersi...
Sędziowie byli zgorszeni tym wybrykiem. Jeszcze całą godzinę trwała ta walka — próbowano próśb i gróźb, kuszono obietnicami wolności i straszono wizją tortur. Nie godziła się — wytrzymywała natarcie nieubłagana. Podtrzymywało ją w uporze poczucie swojej słuszności i niemocy zadośćuczynienia dzikiemu żądaniu sędziów; podszeptywał instynkt, że dopóki się nie poddała, jej oskarżyciele nie mają pewności co do jej winy, że do posądzonej bez dostatecznych dowodów nie ważą