się zastosować tortur — „chybaby... Boga nie było na niebie“.
I powróciła do celi nieprzełamana.
W istocie pozostawiła sędziów w wielkim kłopocie. Gdyby uciekli się do przymusu tortur — „zła wola“ mogłaby się spotęgować — „czarownica“, rachując na punkty niebolesne, na opiekę ze strony djabła, nie dałaby się już nakłonić do naprawienia zła, które wyrządziła. Pamiętali o tem, że ojciec Miggeli prosił i doradzał, aży użyto przedewszystkiem „sposobów dobroci’.
I tu nastręczył usługi swoje pastor Bleihand, który w cieniu nawy, niewidzialny dla oskarżonej, był świadkiem poprzedniej sceny. Wystąpił teraz na światło:
— Gdyby komisja pozwoliła mi podjąć próbę od działania na podsądną...
„Czcigodni i łaskawi moi panowie“ wyrazili natychmiast zgodę.
— Czy przywołać ją znowu?
— Nie! wolę zejść do jej celi... Muszę pomówić z nią w cztery oczy... Zabiorę tylko to...
Wskazał stojący na stole krucyfiks.
Przenikliwy psycholog nie podążył zaraz. Obrał godzinę północy.
Przeraziła się, gdy milczący strażnik zatknął dwie pochodnie w służących do tego celu otworach ścian i usunął się dyskretnie z celi. A już doznała zgrozy, gdy