łem winien, dziewczyno!...“. — Uderzył się w piersi.
Miał wrażenie, że zachichotała cicho.
— Nie śmiej się... Wiem, co myślisz... Że ty sama nie dopuściłaś do gwałtu. Tak!... nie przeczę... Ale uczyniłaś to znowu mocą grzechu, który Karze Mojżesz... Nawet broniącą męża przed niebezpieczeństwem niewiastę, jeżeli uczyniła to ręką bezwstydną, Zakon Mojżeszowy karze — nakazuje odciąć jej ową rękę.[1] Jedno słowo twoje — a moje dobije ciebie, bo sromotę twoją opowiem. Ale ja sam tego nie chcę... Albowiem przychodzę do ciebie, jako przyjaciel... Jeżeli nie jesteś zepsuta do cna, opanowana przez djabła bez ratunku — winnaś krzywdę naprawić... Okaż przynajmniej dobrą wolę...
Jeszcze mówił do niej długo w ten sposób. Czuła się bezradną, zaniepokojoną jego słowy — padały na mą, jak krople gorącej smoły, stanowiły rodzaj tortur...
Udręczona biła głową o mur — już traciła moc odporu — wreszcie wyciągnęła rękę i krzyknęła głosem nieludzkim:
— Dobrze! już dobrze!... Niechaj jutro przyniosą dziecię w imieniu Boga... Spróbuję... Tylko odejdź... odejdź!...
Wyszedł, triumfując...
Anna Göldi opadła na słomę płakała gorzko. Bodaj, że na jej decyzję oddziałało poczęści wspomnienie rad pastora Tilliera. Prawił jej o możliwości cudu Boskiego — a więc Bóg mógł dać jej moc uleczenia chorej, aby dopomóc niewinnej, przywalonej potwornem oskarżeniem.
Modliła się gorąco przez noc całą:
- ↑ Mojżeszowe. Roz. XXV 11, 12.