Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/176

Ta strona została przepisana.

— Boże! dopomóż... Spraw cud przez moją słabą rękę... Ty widzisz przecie, iż cierpię niewinnie. Bądź dobry dla mnie, słodki Jezu! Pomóż, Panno Najświętsza... a będę ci wierna do grobu...
Mieszała rzewnie modlitwy katolickie, zapamiętane w dzieciństwie, z nabytemi później — protestanckiego obrządku...
Powtarzała śpiewnym głosem pieszczotliwe wezwali a litanji: „Święta Boże Rodzicielko, Matko najczystsza, Matko najśliczniejsza, Matko niepokalana, Matko nienaruszona, Matko najmilsza, Matko przedziwna... Wieżo Dawidowa... Wieżo z kości słoniowej... Stolico mądrości... Zwierciadło sprawiedliwości...“.
Wreszcie sen ją zmorzył. Obudził ją zgrzyt klucza w zamku.
Wszedł strażnik, — rzekł:
— Pójdź za mną... Przywieźli dziecko!
Powstała żwawo — modlitwa i sen pokrzepiły ją... Szła pewnym krokiem do sali sądowej — ożywiała ją nadzieja...
Ocali dziecko — i siebie!


ROZDZIAŁ XXIV.
Cud Boski.

Sędzia Tschudi przyniósł swoją dzieweczkę na ręku. Miggeli nie mogła stąpnąć kroku bez pomocy osób trzecich. Położono ją stole...
Dziecko patrzyło zdumionemi oczyma na przystępującą do niej Annę Göldi: