— Boże! dopomóż... Spraw cud przez moją słabą rękę... Ty widzisz przecie, iż cierpię niewinnie. Bądź dobry dla mnie, słodki Jezu! Pomóż, Panno Najświętsza... a będę ci wierna do grobu...
Mieszała rzewnie modlitwy katolickie, zapamiętane w dzieciństwie, z nabytemi później — protestanckiego obrządku...
Powtarzała śpiewnym głosem pieszczotliwe wezwali a litanji: „Święta Boże Rodzicielko, Matko najczystsza, Matko najśliczniejsza, Matko niepokalana, Matko nienaruszona, Matko najmilsza, Matko przedziwna... Wieżo Dawidowa... Wieżo z kości słoniowej... Stolico mądrości... Zwierciadło sprawiedliwości...“.
Wreszcie sen ją zmorzył. Obudził ją zgrzyt klucza w zamku.
Wszedł strażnik, — rzekł:
— Pójdź za mną... Przywieźli dziecko!
Powstała żwawo — modlitwa i sen pokrzepiły ją... Szła pewnym krokiem do sali sądowej — ożywiała ją nadzieja...
Ocali dziecko — i siebie!
Sędzia Tschudi przyniósł swoją dzieweczkę na ręku. Miggeli nie mogła stąpnąć kroku bez pomocy osób trzecich. Położono ją stole...
Dziecko patrzyło zdumionemi oczyma na przystępującą do niej Annę Göldi: