Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/179

Ta strona została przepisana.

Tschudi otworzył drzwi.
Miggeli biegła ku niemu z płaczem:
— Tatusiu!... ratuj mnie...
Przypadła do ojca — tuląc główkę w jego ramionach.
Obecni zdumieli. Dziecko przed kilku minutami, ba! już od tygodni i miesięcy, nie w ładające nóżkami przybiegło do ojca o własnych siłach.
Chodziło — więc było uzdrowione!
Utykało wprawdzie — ale ten utykający chód właściwy był mu od urodzenia. Nie! — obecni mieliwrażenie — konstatuje to protokół, — że „Miggeli chodziła lepiej, niż dawniej. Nóżka nie była tak skrócona, jak przedtem. Potwierdzili to wszyscy, którzy obserwowali dziecko od wielu lat.“
Anna stała blada — wzruszona — bezmowna. Obie ręce podniosła do głowy.
I stał się cud Boski!...
A ona nie była go w stanie zrozumieć.
Przecież nic nie uczyniła innego, niż przedtem — tak samo pociągała dłońmi i ponownie słyszała od dziewczynki uporczywą odpowiedź:
„Nie mogę chodzić!...“
Jeno, że wzięła ją nagle złość. Krzyknęła:
— Będziesz mi chodzić, mała łotrzyco!
I zacisnęła ręce kurczowo przy mimowolnej groźbie:
— Precz!... bo cię zaduszę!
A wtedy stał się cud...
Miggeli — przerażona zbladła — porwała się z krzykiem... i uciekła...
Cud stał się!...
Anna pomyślała: