Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/202

Ta strona została przepisana.

się do szkatułki, skoro deskę trzeba było rąbać toporem, aby ją wydobyć. No, proszę pana... niech-no pan rozwiąże mi tę zagadkę inaczej, niż dzielny Bleihand, który wszystko odgadł i wydobył najaw!...
Aptekarz milczał ponuro — teraz zgodził się i ręką przecierał nerwowo po łysinie.
— A więc... co pan myśli o tem?
— Nic!... nic!... — syczał Engherz.
I naraz rozkrzyczał się:
— Przestań pan gadać o tem... bo ja zwariuję.
Zakręcił się na pięcie — i bez pożegnania wyszedł z apteki do sąsiednich pokojów mieszkalnych.
Sędzia Tschudi ze zdumieniem spoglądał na młodego adepta farmacji, krzątającego się przy flakonach w poszukiwaniu jakichś ingredjencyj na zamówione lekarstwo dla Miggeli.
— Co mu się stało?!
— Powiada, że bolą go zęby... Nie sypia... Ale mnie się wydaje, że pryncypał ma... kręćka tu.
I wymownie puścił palec przy czole w ruch „młynka“.

∗             ∗

W zarysach głównych sprawa przedstawiała się bezwątpienia jasno. Ale brakło wielu szczegółów. Sumienność nakazywała je zbadać, aby wyrok nie padł nieopatrznie — aby przyszłość mogła nową sprawę wykorzystać dla uzupełnienia prawd, zawartych w piramidzie ksiąg wiedzy ludzkiej o czarcie i jego metodach uwodzenia dusz niepobożnych.
Przedewszystkiem niewiadomo było, czy djabeł