Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/207

Ta strona została przepisana.

się szeptem, co uczynić winni wobec tego, że Anna cofnęła swój zarzut. Czy urządzić trzeci egzamin, który wobec widocznego upadku sił Anny Göldi mógłby wywołać niepożądany efekt: śmierć. Doktór Marti, powołany rankiem tego dnia w celu oględzin, ostrzegł trybunał przed „nadużyciem tortur“. Czy też wypadało raczej poddać egzaminowi starca, który tak podupadł ostatnio na zdrowiu, że mała doza mogła nie wystarczyć do wydarcia zeznań, wielka mogła skończyć się katastrofą, niepożądaną w interesach sprawiedliwości. Z adecydowano poddać tę kwestję rozwadze ⅔ kompletu sdowego i zawezwać imiennie sędziów na naradę w dniu jutrzejszym.
W chwili, gdy dozorcy rozłączali oboje „winowajców“, aby odprowadzić każde do jego celi, Anna odwróciła się i zawołała od progu do Steinmüllera.
— A ty... a ty... czy i ty wierzysz, że ja jestem czarownicą?
W jej okrzyku było tyle bólu — pytanie zabrzmiało tak dziwnie, że wzruszeni strażnicy zatrzymali się.
Steinmüller popatrzył Annie w oczy. Coś go tknęło. Tyle męki ujrzał w jej oczach — tyle światła spłynęło na rozum prostaka, widzącego, iż znalazł się tak łatwo w więzach, a tak mało budzi wiary w sędziach, mimo czystości swojej, że z ust jego padły wyrazy, które balsamem spłynęły na jej udręczoną duszę:
— Nie, Anno! Nie wierzę... Ty nie jesteś czarownicą! Ani ty, ani nikt!...
W mroku więzienia zapaliło się światło, którego nikt nie widział, prócz tych dwojga.
— Dziękuję! — wyszeptała.
A zaraz się rozeszli.