Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Ruodeli Tschudi, zauważył po przytoczonym ustępie: „Cudownie mówi!“ — aptekarz obłudnie naśladował cmoknięcie pani pastorowej Bleihand i potwierdził:
— „A, cudownie!“ Nie było przyjętem wogóle krytykować kazań, a tembardziej. mieć wątpliwości co do krasomówstwa pastora Bleihand, który w istocie władał słowem religijnem niepospolicie i w ciągu kilku tygodni zawojował opinję całej inteligencji w Glarus. Miejscowy kanonik katolicki Haller zasłyszał coś o potędze kaznodziei ewangielickiego, a zetknąwszy się z nim przypadkiem i usłyszawszy odeń niezwykle tolerancyjne wyznanie, że „pomimo wszelkich różnic dogmatycznych między obu kościołami“, uczony teolog wiary Luterańskiej, „nie waha się wzorować kazań swoich na stylu ćwiczeń duchownych św. Ignacego, chwały Kościoła Rzymskiego“ — uczynił nawet próbę zjednania go dla opoki św. Piotra, jako że ta w Glarus, niestety, pozbawioną była mówcy, tak potężnie działającego na serca i umysły. Ale ten szczery a niezwykły z ust przedstawiciela innej konfesji komplement rozbił się o „upór luterski“ znakomitego kaznodziei. Kanonik z odrobiną zazdrości, o ile ta przystała stanowi duchownemu i potrafiła być w trosce o własne owieczki piękną, myślał o tem, jak „przybysz z Zurychu“ zagarnia pod skrzydła swego wyznania rzesze ludzkie, powodując nawet liczne odstępstwa od „jedynie prawdziwej wiary“ śród miejscowych katolików.
Pastor Bleihand malował obecnie przed słuchaczami wizje piekła, grożącego niewiernym w myśl słów ewangelji św. Mateusza: