Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/217

Ta strona została przepisana.

przez trybunał w Glarus, okażą się prawdziwemi i tak krzyczącemi, jak być się wydają.“

Wezwania tego niepodobna było zlekceważyć. Burmistrz gryzł paznogcie, odczytując po dziesięćkroć to pismo — rozbolała go głowa: nie wiedział, jak ma odpowiedzieć. Nie chodziło o pozę dyplomatyczną o same pozory miłych stosunków międzykantonalnych, o zgodność z formułami prawa międzynarodowego, zainicjowanego już w XVI wieku przez siedzącego w dożywotniem więzieniu Grotiusa chodziło o rzeczy większej wagi.
Ta Szwajcarja, jeszcze rozbita na państewka autonomiczne, nie była wprawdzie jeszcze ową późniejszą, „naszą Szwajcarja“ — na schyłku XIX wieku imponującą już demokratycznemi rządami, bezpłatną oświatą szkolną, tępieniem analfabetyzmu, wzorem zgodnego pożycia rozmaitych wyznań i narodów, tolerancją, rozciągającą się na wszelkie tradycyjne... głupstwa i nawet na utopje polityczne nowej doby; ale to już była Szwajcarja, tęskniąca do jedności, do granic szerszych wolnego państwa, rzuconego na najcudniejsze góry i doliny świata.
Nadto był w tem piśmie brzask owego prawa azylu, które służyło następnie emigrantom z musu, lub dobrowolnym wygnańcom wszystkich krajów, duszącym się pod rządami despotycznemu Reprezentowała ten przebłysk opieki narazie z kantonów jedyna Genewa, ale Glarus nie śmiał jej obrazić.
Wszelako z drugiej strony chodziło Glarusowi o zachowanie prestige’u władzy miejscowej: tyle się już