Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/230

Ta strona została przepisana.

ścijan — znał się przeto na tego rodzaju „ekscesach“, a nadto niejednokrotnie już udzielił burmistrzowi mądrej rady w zawiłych sprawach — co prawda, o charakterze raczej finansowym, lub związanym z dostawami dla magistratu, na czem obaj zarabiali dość przyzwoicie (po 100%).
Przedstawiciel najwyższej władzy w stolicy kantonu przypomniał sobie czcigodnego starca z okazji swoich niedawnych imienin, dla których uczczenia Zacharjasz Joffe nadesłał głowie miasta kosz butelek kirszu przy powinszowalnem piśmie w imieniu własnem i swojej gminy. Pokazało się bowiem owych dni, że na skraju miasta — niejako w obrębie ghetta — wegetuje niezbyt zasobna w środki, niemal uboga, ledwo tolerowana przez przymknięte oczy urzędu, nieliczna gmina żydowska. Była nieliczna wskutek przejść dziejowych, dość analogicznych z ówczesnemi stosunkami na innych ziemiach Europy zachodniej.
Kiedyś przed stuleciami, przebiegając szlaki tułacze z Hiszpanji, przepędzana z Francji i ziem Niemieckich na Renem, schroniła się tu gromadka wygnańców, która pod „dobroczynnemi“ rządami Filipów i Karolów nie chciała ani umierać na stosie za „prawo koszerowania mięsa“, jak inni, bardziej bohaterscy współwyznawcy, ani nie chciała zrzec się tego prawa, żeby nie zgrzeszyć przeciw ideałowi etycznemu swojego Zakonu; nie godziła się też na przyjęcie maski Marrańsko-pozornego chrztu, wiedząc, że czujni siepacze Torkwemady wyśledzą w każdej kryjówce święcących Paschę i odstępstwo od swojej (t. j. nowej, z musu przyjętej) wiary ukarzą torturami i stosem. To nieliczne grono ludzi chorych ze strachu i żebraczych po odebraniu im majątków na