żeby nikomu nie działa się krzywda, nawet nam żydom. Modlimy się codzień do Pana nad Pany o Twoje zacne zdrowie. Winszujemy Ci z całego serca, że udało Ci się dla Twojej sławy i na chwałę dobrych obyczajów odnaleźć przestępczynię, która — jak słychać groziła całemu miastu największemi nieszczęściami.“
To ostatnie pochlebstwo dotyczyło sprowadzenia Anny Göldi do Glarus i postawienia jej przed obliczem trybunału. List kończył się ustępem nieco dwuznacznym w pochwale:
„Wiemy dobrze, że wiara chrześcijańska nakazuje kochać wrogów i cieszymy się, że obywatele tutejsi pod Twojemi rządami nie uważają nas, żydów, za swoich wrogów.“
∗ ∗
∗ |
Zamknąwszy się w gabinecie ze swoim „mądrym Żydem“, niby z Mędrcem-Natanem, burmistrz odczytał mu „list pewnego nieznajomego“ i zapytał:
— Co zrobiłbyś, Zacharjaszu, w podobnym wypadku?
Joffe pogładził srebrną brodę, sięgającą, jak należało, do pasa — i rzekł:
— Ja?... Nic. Przecie list mógł zaginąć w drodze — i można nie wiedzieć o nim.
— Ja... tak nie mogę!
— Przepraszam... o co panu burmistrzowi chodzi?
— O „sąd historji“.
— Gdzie jest taki sąd?
— Jakto?... Sąd potomnych!
Zacharjasz Joffe pokręcił głową.
— Co to jest sąd potomnych?... To są tacy sami