Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/235

Ta strona została przepisana.

ludzie, jak my... jeden powie tak, a drugi powie inaczej.
— Zdarza się jednak, że potępią wszyscy.
— No, to co, że potępiają?... Oni są po to, żeby potępiać głupstwa swoich przodków, ale sami robią takie same, albo jeszcze gorsze. My, żydzi — nie znamy sądu potomnych, tylko sąd przodków!
— Ba! wy... Wy piszecie od prawej ręki. My, aryjczycy, tak nie możemy.
Przeszedł się po pokoju. Targał nerwowo wąsa.
— Zauważ sobie, Zacharjaszu. Ot, spalono takiego Husa. Po trzystu latach świat krzyczy: „to była zbrodnia!... — to był wielki człowiek!“.
— To i co?... Wszakże on nie byłby wielki, gdyby go nie spalili. Tamci zrobili mu reklamę. Przecie prześladowania robią człowieka i naród wielkim. Bez prześladowania nie urósłby żaden człowiek do wielkości...
I dodał napoły smętnie, napół radośnie:
— A naszego narodu to jużby dawno nie było. Zatonąłby w morzu innych narodów... I ja myślę, że...
— Ach! nie o to chodzi — przerwał burmistrz niecierpliwie. Ta Anna Göldi stoi mi kością w gardle.
— To niech ją pan burmistrz wypuści.
— Zwarjowałeś! — ofuknął surowo burmistrz. Ona zginąć musi... to czarownica!
Zacharjasz spojrzał z podełba na zaczerwienioną twarz burmistrza, wzruszył ramionami i rzekł:
— No, jak musi — to musi!
Burmistrz przysiadł, mówił już łagodnie:
— Wejdź w moje położenie, Zacharjaszu. Choćbym nie wiem, co zrobił, większość osądzi Annę na śmierć — za czary. To znaczy skaże ją na stos. A jeżeli potem... sąd historji, ten wścibski sąd, orzecze, że