Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/238

Ta strona została przepisana.

nowany przez cech rzeźniczy, który w obronie prezesa swego związku skoczyłby w ogień. Nadto despektu jego nie zniosłaby miłująca go ludność Glarusu, gdyż lubiła go za jego styl rubaszny i wesoły, za kpinki z „możnych panów z Magistratu“, za protesty przeciw nad miernym podatkom, a nadewszystko szanowała go za to, że był największym mistrzem w strzelaniu do celu i dostąpił sławy „drugiego Wilhelma Tella“. Scysja z nim groziła wybuchem buntu nawet śród nieskłonnych do sporu z władzami i ciężkich z natury Szwajcarów Ponieważ miał kilka jatek na przedmieściu i z dostatków swoich nie szczędził grosza ubogim, a często wyprawiał darmowe festyny dla kolegów po fachu i proszonych gości — posiadał wpływy w Kantonie i zaczepiać go nie było bezpiecznem. Krewki tłuścioch, sangwinik, gotów był w sprzeczce uciec się do wielkiego kozika, który stale nosił w cholewie.
Już nieraz bruździł sądowi podczas rozpraw, kiedy obudziwszy się z drzemki, wybuchał rubaszną filipiką Zwłaszcza drażniła go wymowność pastora Bleihanda on też, on jedyny potrafił mu się przeciwstawić. W sze lako wybryki Melchthala z przytoczonych wyżej powo dów znoszono cierpliwie — śmiano się z nich półgębkiem, a przyprowadzano go zwykle do porządku dobro duszną uwagą, lub poklepaniem w plecy. Jako człowiek w gruncie rzeczy rozsądny, machał naówczas ręką i opuszczał posiedzenie, aby pójść na wódkę.

Lecz w dniu, kiedy trybunał zebrał się na ostatnie posiedzenie celem wydania przez tajne głosowanie wyroku na Annę Göldi — Melchthal nie dał się tak łatwe ugłaskać. Przyszedł rozsierdzony już zgóry, w humorze