Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/240

Ta strona została przepisana.

no, panie klecho! — zwrócił się w stronę już oniemiałego ze zgrozy Bleihanda — jak pan do tego dopuścił?...
„Jestem ewangielik... dobry ewangielik! — ciągnął, spoglądając dumnie po obecnych i bijąc się pięściami w pierś. Czytuję, jak my wszyscy, jeden rozdział Biblji co Niedzielę. I powiadam wam — widziałem to na własne oczy — nawet Żydowinowie nie zrobiliby nic podobnego! Powiedział Mojżesz: „nie pozostawisz obwieszonego na drzewie, ale koniecznie pochowasz go tegoż dnia“.[1] Czy nie powiedział tak?! — zwrócił się znów triumfująco do pobladłego i spuszczającego oczy Bleihanda. „A wy, panowie, dopuściliście do zawieszenia trupa na dwie doby. Dobrze, że go już uprzątnięto! Ale kęs mięsa — ręka obcięta — wisi... ma wisieć jeszcze trzy dni... i śmierdzi! A gdzie?... — Na przedmieściu... tuż w sąsiedztwie mojego sklepu z mięsiwem! I przychodzą ludzie i powiadają to, czego przez dwadzieścia pięć lat, nikt mi nie śmiał w oczy powiedzieć: — że moje mięso cuchnie! A to przecież nie moje świnie, lecz wasze... świństwo rozpościera dech! Panie burmistrzu! żądam, aby ten strzęp mięsa zdjęto!
— Jest wyrok sądowy... Jednakże to się zrobi, panie Melchthal... Usiądź pan tymczasem... Teraz mamy wyrokować w sprawie Anny Göldi.
Melchthal siadł; ocierał pot z czoła olbrzymią kolorową chustą.

∗             ∗

Ale obrady nie potoczyły się gładko. Znowu krewki rzeźnik wyszedł ze stanu równowagi. Przedewszy-

  1. V Mojżeszowe. Roz. XXI. 23.