Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/242

Ta strona została przepisana.

radowanemi oczyma wodząc po ścianach. I znów zwrócił się gniewnie do pastora:
— A i ty, cnotliwcze, wziąłeś sobie babę... jeno brzydką i starą, pożal się Boże, kikimorę jakąś, która widokiem swoim psuje ludziskom apetyt!... Do licha!... Wolałbym celibat księży rzymskich, niż taki... przysmak! A przynajmniej w tam tem jest sens — podczas gdy ty, pastorku, pleciesz co niedziela o grzesznem ciele, aż ciarki przechodzą, jednak bez baby nie wytrzymałeś! Bleihand zwrócił się do przewodniczącego:
— Czy pan pozwoli na takie bezczeszczenie kapłana, że nad skryty konkubinat przełożył małżeństwo w myśl Św. Pawła?[1]
Zanim burmistrz zdołał otworzyć usta, Melchthal zaprotestował:
— Te... te.. te!... U nas ksiądz nie jest żadnym dostojnikiem — nie znamy, chwalić Boga, infułatów! — Jest tylko pierwszym sługą gminy, ale musi służyć dobrze i nie powinien pleść od rzeczy. Sam Mojżesz nakazał zgładzać czarownice mieczem — słyszałem to! — a gaciał zawsze, jak mu Pan Bóg polecił; a tu ten klecha chce nas pouczać: „ogień“ i „ogień“... To mi ewangielik. Zakonu nie zna...

Powstało zamieszanie. I oto... ku zdumieniu wszystkich obecnych, pastor Bleihand, zgnębiony, przysiadł. Zdawało się, że poczuł instynktownie, iż ten rzeźnik, któremu przytakiwać jęli młynarz, handlarz bydła i szewc — posiada moc zachwiania jego prestige’u wobec

  1. A jeśli się nie wstrzymywają, niech w małżeństwo wstąpią, bo lepiej niż być palonym jest w małżeństwo wstąpić. (Do kor. 1. VII. 9.).