Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/248

Ta strona została przepisana.

stuchy i oracze, rzemieślnicy i kupcy, magistratura i sądownictwo — bez różnicy płci, wieku, wyznań chrześcijańskich i narodowości.
Nie sądźmy, iżby ci poczciwcy byli o wiele gorsi od nas, uczestników i świadków wojny europejskiej — że byli z natury okrutniejsi. Psychosocjologowie stwierdzili zgodnie z prawdą, że w każdej dziejowej epoce — wielkie masy nastrojone są na ten ton, jaki nadaje im średni stopień wiedzy czasu — nie jakowaś wyrodność uczuć. Podobnie, jak nas nie rażą więźniowie, przeprowadzani przez miasto w kajdanach, albo wyroki śmierci i długotrwałego zamknięcia, ferowane w sądach na przestępców współczesnych, tak samo oni — ci maluczcy — znajdowali się w harmonji ze swojem prawodawstwem.
Nie byli to więc źli ojcowie, mężowie, przyjaciele — posiadali uczucia tkliwe w życiu rodzinnem i towarzyskiem; byli jednakże społecznie tępi, głusi na cierpienia „czarownic“. I nie dziw! — wyobraźnia, podniecona obrazami mąk Gehenny, stworzonej rzekomo przez samo Bóstwo, stawianemi nieustannie przed oczyma pobożnych z wysokości kazalnic, — umysłowość, przerażona krążącemi wszędy opowieściami o potędze piekła, o demonach, czyhających co krok na słabe dusze ludzkie, — o przeszkodach, kładzionych przez niewidzialne moce dobru doczesnemu i — co gorsza — zbawieniu wiecznemu, — moralność społeczna, ufna w to, co głosili ustnie, co w księgach ryli najmędrsi, przekonana cytatami z najpoważniejszych źródeł — z pism świętych, prawiących o czarcie — musiała stępieć!
Więcej jeszcze! — serca (bo i czemuż miałyby być litościwsze od Boga, skazującego na ognie wieczne?) mu-