prowadzono teraz stale dyskusje na tematy pobożne — w winiarniach mieszano wodę do wina, nie upijano się po dawnemu — znikła ochota taneczna, nie nuciły dziewczęta ludowych piosenek — spacery przeobrażały się w procesje, śpiewające psalmy lub pieśni Marcina Lutra.
A tu — naraz — jakby korzystając z chwili ciszy, gdy kaznodzieja zbierał siły do dalszej przemowy i słuchacze odzyskiwali stłumiony przez czas dłuższy oddech — z poza ogrodzenia kościoła doleciała pieśń, nucona świeżym i słodkim głosem kobiecym:
Słońce jasne ma promienie,
Ptak ma dźwięczny głos...
Świecić — słońca przeznaczenie,
Śpiewać — ptaka los...
Ty masz serce do kochania,
Do wianeczka skroń...
Usta masz do całowania,
Do pieszczoty dłoń...
Szmer oburzenia zawisł w powietrzu. Rozpaliły się oczy kaznodziei i jakoś głębiej zapadły oczodoły.
Młoda dziewczyna, w haftowanej w kwiaty, wielobarwnej chusteczce na głowie, okrążała kościół wolnym krokiem i w zapomnieniu śpiewała.
Była przedziwnie urodziwa — przedziwnie, gdyż naogół dziewczęta szwajcarskie, zwłaszcza w surowszym klimacie Kantonu Glarus, nie odznaczają się krasą. Na ich twarzach, na postaciach, zastyga pieczęć surowej pracy, do której przyzwyczajają się od lat najmłodszych.
Ale Anna Göldi stanowiła wyjątek. Nie była co-