Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/263

Ta strona została przepisana.
EPILOG

Nikt z widzów egzekucji nie zapomniał do końca życia ostatnich momentów tej sceny. Ludzie sędziwi, którzy widzieli kaźń czarownicy, jako wyrostki, siedząc na parkanach i obserwując z dachów, ponieważ nie wpuszczono ich między uprzywilejowanych dorosłych gapiów, — drżeli i wzdrygali się jeszcze, gdy w wiele, wiele lat później, w zimowe wieczory wnukom swoim opowiadali niesamowite szczegóły.
W roku 1882-im t. j. w sto lat po owej kaźni żył jeszcze w górach nad jeziorem Wallensee 110-letni przewodnik dziwnie krzepki, fenomenalną obdarzouy pamięcią, który w szopie alpejskiej, pykając fajkę, rozgadawszy się o przeszłości, tak malował w gronie turystów szczegóły wypadków, oglądanych przezeń w dziesiątym roku życia:
„Czarownicy pastor Bleihand podał krzyż do pocałowania. Ale ona wzięła drugi — złoty krzyżyk, który wisiał na łańcuchu u szyi pana kata — i całowała go długo... długo... A chociaż była czarownica, ludzie, co byli bliżsi, mówili, że łzy groszkiem kapały jej z czerwonych oczu... A potem — to już sam widziałem — odepchnęła ten krzyż, ale bez wszelakiej złości, tylko że całowała z takim samym żarem ręce pana kata i prosiła: „byle odrazu trafić... odrazu traf, mój dobry panie kacie! mój najlepszy!... tylko odrazu!“ A człek był litościwy i sprawny. Ciachnął raz, aż w powietrzu świsło — bo cisza była ogromna — i zaraz ten ci kadłub piekielny odwalił się jej od pieńka, krew buchła strugą... ot, tak ci wysoko... z metr lub dwa... okrutnie wysoko — sam widziałem. I głowa — powiadam pań-