stwu — to tylko smyrgnęła ci w bok... ot, tak. Owi zasię, co siedzieli blisko, powiadali, że jeszcze przewracała białkami oczu.
„A potem to wszystkie dzwony rozdzwoniły się na całe miasto pobożnie... I coś jeszcze stało się — coś okropniejszego. Był tam człowiek, taki opasły, rumiany — w rok później, pomnę, zmarł na udar — rzeźnik nasz... Jak to on ci się zwał? A, Melchthal!... tak on sam... jeszcze jego bratanek trzymał jatki lat pięćdziesiąt temu w Glarus... Więc ów Melchthal poskoczył bliżej, ułapił ci w garść głowę czarownicy za te jej złote włosy i tak — szust! — rzucił ci ją w ślepia samego pana pastora Bleihanda. I krzyczał przytem wściekle: „No, weź, szelmo!... Chciało ci się tej głowy... Bierz“!
„To zara ludzie jęli go chwytać za ręce, za nogi. że zwarjował — i jedni bili go, a drugie nie dawały go bić. Pastorowi zaś pono kość nosa pękła — bo się złapał natychmiast za ten sam nos i z jękiem a z wrzaskiem biegł do studni, czy to, że chciał zmyć krew, czy napić się... A może poprostu z onego bólu zamierzał skończyć; bo się utopił... sam, z dobrawoli.
„I jeszcze nie wszystko... Bo dzień był pełen straszności. Ludziska naleźli właśnie tegoż dnia w rowie podmiejskim jenszego pastora... z Fernaju... tak, z Fernaju! — siwego, jak gołąbek. I przyszli na on plac egze-ku-cy-i do samego pana burmistrza, pytać: co z tym drugim robić wedle pochówku — gdzie i jak?... Szły gadki, że czarownica przed kaźnią urzekła go na śmierć... I burmistrz z żoną zara wstali z loży i pojechali tam na miejsce...
„Co zasię działo się w domu zacnych państwa sędziostwa Tschudi — jakie nieszczęście, a płacz i lament
Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/264
Ta strona została przepisana.