Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/266

Ta strona została przepisana.

Na posłaniu leżała Miggeli — była żółta, jak wosk — sine pręgi miała na szyjce...
Tschudi ryknął, jak lew zraniony... głową bił o ścianę...
Matka upadła na martwe ciałko dzieciny z łkaniem i jękiem: „O, słodka Miggeli!“.

Aptekarz, blady, powlókł się za nimi.
Spojrzał na trupa — i rzekł:
— Oto co zrobiła wasza czarownica!
I dodał, zwracając się do oszołomionych i współczujących nieszczęściu ludzi, którzy zaraz napełnili dom:
„I pomyślcie, że są jeszcze tacy, którzy nie wierzą w istnienie Djabła i w sprawiedliwość Boga!“.


Dopisek.
W aktach sprawy Anny Göldi znajdują się dwie luźne kartki, dołączone do niej gdyby ręką Przypadku — może mądrego Przypadku — pożółkłe od starości, ledwo z trudem dające się odcyfrować przez cierpliwego czytelnika.
Jedna z tych kartek, z obu stron zapisana — jak świadczy czyjaś informacja na marginesie, została znaleziona przy trupie zacnego proboszcza z Ferney — w kieszeni jego płaszcza. Tresc jej zdaje się być urywkiem rękopisu pracy zamierzonej, a nigdy przezeń nie ukończonej, na temat czarów i jest poprostu znamienną ze względu na datę, poprzedzającą zaledwo o lat siedem wybuch Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Brzmi:
„...Z przerażeniem myślę o tem, co gotuje nam czas