Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/275

Ta strona została przepisana.

Myślałem sobie naówczas, powracając z wizyty od prałata:
„Gdzież tu mogą być owe mosty... pomiędzy nami?!“

Wyznaję, że nie miałem odwagi nigdy sięgnąć po dzieło ks. Gnatowskiego o „Djable“, gdy ukazało się potem w druku. Może starczyło mi przekonywań na ten temat ze strony miłego, osobiście mi znanego, ks. Charszewskiego, najognistszego ze współczesnych teologów katolickich, który redakcję „Wolnego Słowa zaszczycił, przesyłając mi ku zbudowaniu memu wszystkie swoje interesujące dzieła — w tym rzędzie wymowne „Odrodzenie“, studjum psychologiczne, w którem autor przez usta swojego bohatera, broniąc potrzeby piekła na mocy świadectw Ewangelji, mimochodem wyraża swój szczery „żal do dziejów, że nie spaliły raczej opasłego Lutra, zamiast Husa“, który „acz szlachetny, stał się męczennikiem własnej pychy“. (Patrz str. 185). Słusznie, czy niesłusznie, lękałem się, że jakieś ewentualne faux pas w tym stylu popsuje mi postać zmarłego starca, czcigodnego autora „Djabła, w którego uparłem się nie wierzyć!
A jednak... — —
W parę lat później, w siedem zaledwie, t. j. w roku 1915-ym okazało się, że staruszek miał słuszność — że „istnieją mosty psychologiczne poprzez przepaści“. Mianowicie pokazało się, że i ja także... wierzę w djabła!
Zajęła mnie mocno postać Szatana, stworzonego przez genjusz poezji rosyjskiej. Oddałem hołd djabłu publicznie z odczytowej katedry w sali Muzeum Prz. i Roln. w Warszawie w prelekcji p. t. „Anatema“. Jest