I przegraj w pogodnym umyśle Goethego, djable Mefisto, nie umiejący kochać nic i nikogo — przegraj dwie walki: walkę o duszę zbłąkanej Gretchen przed niebem sprawiedliwej łaski — i walkę o mężną duszę Fausta, rosnącą w zwątpieniu wobec nieba wiary w potężny postęp ludzkości!
Wreszcie, z burzliwej myśli Byrona, w błyskawicach i wichrach, zjaw się, najśmielszy i najdumniejszy z szatanów, Lucyferze, przyjacielu prawdy i ludzkości — bracie Prometeusza, prawnuku strąconego w przepaść anioła buntu, ojcze rozkochanego w zakonnicy Tamarze, demona gór Kaukazkich — dziwnie piękny aniele-szatanie, wrogu odwieczny zakrzepłych dogmatów i tyranji myśli, wrogu nieukojony Boga Zemsty, Jehowy — wynijdź z chmur, potępieńcze z gwiazdą na czole, i wejdź w przymierze z wygnańcem raju — Kainem, co zabił Abla za korny hołd niebu.
Tyś nie jest podłym zdrajcą Boga i ludzi, który użyć się dał przez Bóstwo za narzędzie tortury grzeszników we włoskiem piekle Danta — ty nie masz nic wspólnego z upartym lokajem Bożym, hiszpańskim djablikiem Calderona, tyś nie jest bezsilnym duchem sprzeczności, zwyciężonym przez optymizm rasy Germańskiej, Mefistem ty urosłeś w męce myśli, krytyku-twórco nowego życia, prawy synu angielskiego szatana-rokoszanina, nad którym pierwszą łzę uronił Milton w „Raju utraconym“ — tyś niestrudzony szermierz wiedzy i ludzkości, który nie zwycięża ostatecznie lecz nigdy nie daje za wygraną.
Tyś wszedł z człowiekiem i w bój i w przymierze — walczysz zań i przeciw niemu — posępny bluźnierco, nie przyznający się do cierpień — ty przyrzekasz duszy
Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/284
Ta strona została przepisana.