krzów wąska ścieżyna, prowadząca do ruin starego klasztoru — z którego zaledwo ocalały pokruszone zębem czasu i zarosłe zielskami gołe ściany z niegładzonego kamienia. Droga była trudna i stroma — zwaliska nie cieszyły się dobrą sławą; utarła się legenda śród ludności, że w miejscach tych,,djabeł straszy. Swawolna i odważna Anna Göldi obrała tę dróżkę dla spaceru — lubiła samotność.
Z kościoła biegł za nią śpiew chóralny pobożnych, któremu towarzyszyły dźwięki organów:
„Ojca czcij i matkę swoją,
To jest powinnością twoją;
Więc rodziców nie gniewajmy
I panami nie wzgardzajmy,
Służmy im i ich szanujmy,
Ich słuchajmy i miłujmy,
Aby nam się dobrze działo.
Serce, czyś to w myśli miało?“[1]
Dziewczyna ukazała się wyżej na występie skały.
Ogarnął ją jakiś szał wesela — wyciągnęłaramiona ku błękitowi nieba, na którym płonęło żółteoko słońca i zaniosła się pustym śmiechem.
Ze świątyni, z której wyszedł bocznemi drzwiami z zakrystji pastor, znużony po spełnieniu nader ciężkiego obowiązku, w jaki wkładał całą swoją duszę — jeszcze biegły ostatnie dźwięki organów i końcowe słowa pieśni, którą z głębi podniesionych serc słała pod stropy pobożna gmina:
- ↑ Mały Katechizm D-ra M. Lutra (Łódź, R. 1920) str. 42.