Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/49

Ta strona została przepisana.

przewodzenia w domu nad wszystkimi — rodzicami, gośćmi, a przedewszystkiem nad nią, jako skazaną z natury rzeczy do posług. Anna sądziła — i nie bez słuszności — że dziecko, psute ustawicznie, zostanie w życiu niedołęgą, bo-ć już jest nadmiernie krnąbrne, kłamliwe i fałszywe, udaje słodycz w obecności państwa, a za oczyma rodziców wpada w gniew, jest złośliwe i skłonne do figlów przykrych dla zdespotyzowanych przez nie osób. W zruszała ramionami, widząc, jak dziecko kaprysi przy jedzeniu, jak przez pożądanie coraz to nowych zabawek naraża na wydatki ojca, posiadającego nie nazbyt dużą pensję na urzędzie sędziowskim.
Nie można rzec, aby Anna Göldi obchodziła się źle z dziewczynką; ale bywała wobec niej surową i oschłą — drażniła ją ustawicznemi napomnieniami, których rozkapryszone dziecko nie znosiło, — a niekiedy za psotę przetrzepała ją zlekka po palcach. Rodzicom nie skarżyła się na małą, wiedząc zgóry, że ci wezmą jej skargi za złe; raczej zawierzą dziecku, potrafiącemu chytrze przeinaczać rzeczy, jak to okazało się z pierwszych prób w tym kierunku. Pomiędzy służącą i dzieckiem panowała tedy jakaś skryta wojna — skryta, albowiem i dziecko, przez niepojętą przekorę wrodzonego usposobienia, nie zanosiło skarg na służącą, wymierzając sobie osobiście sprawiedliwość wysunięciem języka, brzydkim, nie wiedzieć skąd, zaczerpniętym wymysłem, wreszcie nową psotą. Napozór tedy pomiędzy Miggeli i Anną Göldi panowały stosunki poprawne.
Wzorowa służbistka, przygotowawszy rankiem tego dnia dla łakomej Marjanki omlet z konfiturami, starała się jednak zdążyć w porę do domu z przysługującego jej w niedzielę spaceru, aby wobec zaproszenia ro-