fałszu“, godne głów starszych? Anna nie mogła sobie nigdy dać rady z tą kwestją. Zadanie było zbyt trudne do rozwiązania dla jej prostackiego umysłu. Może jakiś pedagog zawodowy objaśniłby ją o zdolnościach dzieci do niepotrzebnego kłamstwa, do grania komedji, do niewinnego zresztą fantazjonowania; albo jakiś duszoznawca, odgadujący już w owej epoce zawiłe szlaki dzidziczności, przypomniałby na zapytanie zdziwionej niezwykłością faktu, że pradziad pani Mizzi był dyplomatą przy dworze książęcym we Florencji i cieszył się sławą „drugiego Macchiavelli”, o czem nieraz z dumą wspominała pani Tschudi, pokazując zżółkłe i podarte rodowe pergaminy.
Wszystko jedno, jaki był powód tej zaciekłej mściwości dziewczynki. Było coś, co tłumiło w gardle Anny Göldi wszelkie wyznania.
— Co powiesz, Anno, na to wszystko? — nerwowo potupywał nogą doktór praw. Wyjaśnij-że nam, w jaki sposób gwoździe i śrubki dostają się do mleka i ciast dla Miggeli. Nie przypuszczam, abyś to czyniła świadomie, w złych zamiarach. Wiem, że kochasz Miggeli i mała kocha ciebie... Któż nie kochałby tego drogiego, nieszczęśliwego dziecka? Wiem także, iż jesteś... byłaś zawsze poprawił się — dobrą i zacną dziewczyną. Ale nie zaprzeczysz, że stałaś się ostatnio niedbałą i nieuważną.
— Flejtuch! podły flejtuch! — wtrąciła krzykliwie połowica. Ot, za dużo robisz sobie z nią ceremonij.
— Chciałbym jednak wiedzieć, skąd biorą się u nas te gwoździe i śrubki...
Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/56
Ta strona została przepisana.