Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/62

Ta strona została przepisana.

wymysłem rozigranej fantazji. Inteligentny prostak w jej wyobraźni urósł na genjusza — tak nazwałaby go, gdyby znała ten wyraz. Oto co jej mówił:
Pracował w fabryce stali w Apenzell. Przychodziły mu do głowy „wielkie pomysły“, sporządzał projekty nowych narzędzi, sam je wykonywał. Odnalazł sposoby tańszego wyrobu doskonalszych gwoździ, śrubek, haftek, szpilek do włosów, igieł i t. p. „Doskonalszych! tak jest!“. Na dowód tego otworzył szkatułkę, którą przyniósł był w tornistrze i pokazywał jej „owoce swojego trudu i wynalazczości“. Brał każdą sztukę w rękę i lubował się nią, rozpowiadając nowe sposoby swojej techniki — używając wielu terminów niezrozumiałych dla niej, wszelako słuchany przez nią zachwytnie, mimo niezrozumienia, gwoli rozkoszy, jaką budził w niej swoim entuzjazmem, dumnem samopoczuciem, a nadewszystko śpiewnym głosem.
Potem z oburzeniem jął prawić o majstrze, który prześladował go i chciał mu wydrzeć sekrety jego wynalazków. Jakoś zagadkowo wypowiedział się o awanturze z tego powodu, o „jusze, którą tamten zafarbował ziemię“. Nie śmiała dopytywać się, drżąc, iż może usłyszeć, że jej miły Hans, który przed chwilą trzymał ją w objęciach, jest mordercą. Pewnem było, że uciekał z Apenzell i kryl się przez długie dni w górach, nie odważając się wyjrzeć na drogi bite, jakkolwiek głód go dręczył. Miał też przy sobie parę sztuk złota, których pochodzenie wydawało się jej nie dość czystem. Wypadało na to, że je ukradł, aby mieć na podróż do Genewy, jakkolwiek z gniewną szczerością upierał się przytem, że to on właśnie został okradziony z wynalazku przez fabrykanta. Zmierzał do Genewy, a raczej do