Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/67

Ta strona została przepisana.

go odkryć. Więc przepędziła je tem surowiej — cała dziecku bolesną nauczkę, mniemając, że odstraszy je od dalszych poszukiwań.
Co wpadło złośliwej dziewczynce do głowy, że mściła się wrzucając cichaczem gwoździe do mleka, lub wydobywając je pozornie z omletu? — nie wiedziała. Ostatecznie wypadało na to, że rozpieszczona „smarkata zapragnęła uwolnić się od opiekunki, która wbrew wszystkim, co wysługiwali się jej kaprysom, poważyła się zadać jej ból i, co gorsza, urazie jej „pańską dumę. Czyż nie nazywała siebie samej „małą sędziną z Glarus“?.. A tu jakaś chłopka... Anna Göldi... — —
Nie! niepodobna było tego wszystkiego tłomaczyć surowemu doktorowi. Miała-ż przyznać się do własności swojej — do owych gwoździ, świadków jej rozkoszy i mąk?... Przenigdy!
Zemsta małej Marji poszła dalej jeszcze.
Dziecko, jakby w przeczuciu jakiegoś sekretu, kryjącego się w zakazanem dlań miejscu przy nogach łóżka Anny, nie dopuściło, aby odchodząca zabrała swój skarb.
I znowu — niepodobna było zdradzić swej tajemnicy, sięgnąć po szkatułkę z gwoździami — — bodaj rzucić na siebie podejrzenie, że to ona w istocie dobywała stamtąd gwoździe i śruby, aby czynić zamachy na życie dziecka doktorostwa — choćby w niepojętym dla nikogo celu.
Z ciężkiem sercem Anna Göldi pozostawiła swój skarb. Może dziewczynka nie odkryje go pod podłogą, skąd nie udało się go wydobyć pod czujnem okiem złośliwej doktorowej. Może kiedyś uda się słudze powrócić