Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/69

Ta strona została przepisana.

i odeszliście. Jesteście dzielną i uczciwą dziewczyną. A pani wasza jest dobra — i pan doktór jest człowiek zacny i sprawiedliwy. A i dziecko jest słodkie, kochane.
— O, tak kochane! — powtórzyła za nim z cieniem niedostrzegalnej dlań ironji.
— Więc jakże to?... Ot, przemówić się — i opuścić miejsce, doskonałe, wysiedziane. Cos przemilczacie mi, Anno...
Stary Steinmüller był z zawodu bednarzem a z zamiłowania ślusarzem. Z doktorstwem zapoznał się ubiegłej zimy. Mianowicie doktorowi zacięła się kasetka, w której przechowywał ważne urzędowe dokumenty i pieniądze. Coś się zepsuło w misternym zamku angielskim — ktoś musiał w nim majdrować: może mała Miggeli przez psotę, którą należało nudzącej się kalece wybaczyć. Doktór wezwał Steinmüllera, który nad spodziewanie dobrze uporał się z robotą, jakiej nie podołałby przeciętny ślusarz. Mistrz nad mistrze, ongiś m ajtek na okręcie angielskim, Steinmüller odgadł sekret i doprowadził zamek do porządku, i schudi nie miał dlań dosyć słów podziwu.
Odtąd ślusarz, ilekroć zawitał do wielkiej doliny, gdzie zamieszkiwali doktorstwo, zachodził do kuchenki Anny Göldi, dostawał zawsze gorącą strawę, jakiś smakołyk dla wnuków, gawędził ze służącą, wzywany był na pańskie pokoje dla dyskusji z doktorem, jako że był człowiekiem bywałym, rozsądnym, to i owo potrafiącym opowiedzieć o tych „szelmach Austrjakach“, u których w wojsku przesłużył lat 25 zamłodu; dostąpił nawet prawa kołysania na kolanach małej Miggeli, która śmiała się, targając go za siwą brodę, i cieszyła się, słysząc, jak ujadał, naśladując psa. Bawiąc córkę, zyskał sym-