Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Nie można rzec, aby pastorowa wywiązała się całkowicie godnie z dobrowolnie przyjętych obowiązków. Bawiła się lalkami z dzieckiem parę godzin, wyszywała ze skrawków materyj sukienki dla jej lalek, opowiadała Miggeli bajeczki, lecz wreszcie znużona nieustanną paplaniną małej, zadręczona przez jej wymagania i kaprysy, poddała się potrzebie snu i zachrapała w fotelu.
Miggeli próżno starała się ją dobudzić. Żadne szczypania w otłuszczone mięśnie przygodnej opiekunki nie pomagały. Wówczas dziewczynka, posiadająca sporo fantazji, urządziła podróż przez pokoje: poruszyła przy tej sposobności wszystkie, nieprzerastające jej sił ciężarem, meble, bądź w charakterze środków lokomocji, bądź współpasażerów, poprzewracała krzesła i stoły, rozbiła parę przedmiotów ze szkła, nadźwigała się przytem sporo i narobiła wiele hałasu; nic jednak nie zdołało z mocnego snu sprawiedliwej zbudzić dostojnej pastorowej.
Wtedy dziewczynka udała się celem „zrobienia porządków“ do kuchni i nagle zaklaskała w ręce radośnie. Przypomniała sobie, że w alkowie tkwił jakiś sekret, strzeżony przez wydaloną służącą. Chorowite i nerwowe dziecko, nie posiadające znacznych sił, uporało się jednak z usunięciem łóżka — pracowicie w pocie czoła, podniosło nadpróchniałą deskę i odkryło skarb — szkatułkę z gwoździami. To odkrycie napełniło dziecko radością, mogącą równać się tylko z triumfem kopacza, natrafiającego na żyłę złota. Miggeli pogrążała rączki w tej masie gwoździków, błyszczących szpilek i igieł — doznawała nawet przewrotnej przyjemności kłując się niemi. Odnaleziony skarb przeniosła do swego dziecinnego pokoju, znajdującego się w sąsiedztwie sypialni