Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/81

Ta strona została przepisana.

— Daj spokój, Mizzi!... nie myślmy o rzeczach ta okropnych... Wszystko jest w ręku Boga...
I jego głos zdawał się być również nasiąknięty łzami...
Miggeli na czworakach powróciła do łóżka. Serce jej biło radośnie. Sprawiało jej rozkosz, ze rodzice płaczą nad nią. Wszakże była kaleką... Ta krótsza noga nie pozwalała jej biegać i bawić się z innemi dziećmi. Zresztą nie lubiono jej i ona też nie lubiła nikogo chłopcy wyśmiewali jej niezgrabny chód, dziewczynki odpędzały ją od wspólnej zabawy: „ty się nie nadajesz“. Tylko rodzice ją kochali... O, bogdajby nigdy nie przestali jej kochać!... Kiedy jest naprawdę chora, stają się jeszcze czulsi. Jak to przyjemnie!
Nakryła się kołderką aż po czubek głowy — i długo, długo w noc śmiała się do siebie same, rozkosznie...
Coś sie roiło w tej małej, dziwaczne, główce...



KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.