Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/84

Ta strona została przepisana.

łej wypadkiem — bodaj w furji — połykała żelaztwo, a skoro pierworodny grzech Ewy mógł przekazywać się przez setki pokoleń, tedy jasnem było, że i tego rodzaju „okazja“... — —
Ale koledzy-konsyljarze zmuszali kolegę-oryginała do umilknięcia, stwierdzając, że w danym wypadku ma się do czynienia z dopustem Opatrzności, z chorobą, której źródeł jeszcze medycyna współczesna, oparta zresztą na starożytnej wiedzy Hippokratesa i Galena, nie zdołała ustalić...
O „cudownej“ chorobie panny Tschudi — cudownej, bo jakże „maleństwo mogło zmieścić w swoich wnętrznościach taką kupę żelaztwa i nie umrzeć szedł głos po calem mieście i wydostawał się nawet poza granice kantonu Glarus, pobudzając badawcze umysły do rozmyślań na temat dopustu Bożego. Mówiono też o dziwach tej choroby w kurytarzach trybunału, w salonach burmistrzostwa, na placyku przed kościołem, jak i w oborach, na pastwiskach, na targu, w kawiarniach, w pracowniach, gdzie wyrzynano z drzewa urocze zabawki szwajcarskie, w kuchniach — słowem — wszędzie, wszędzie!...
Było dziwnem jeszcze, że mała — pomimo tych napadów, które, zda się, zagrażały życiu i winny były wywoływać krwawienia wewnętrzne — naogół poza torsjami, do których nieopatrznie, jak stwierdziła pielęgniarka, „pobudzała się, grzebiąc paluszkiem w gardziołku“ — była wesoła i częstokroć roześmiana w łóżeczku, w którem wylegiwała się, zasypana mnóstwem łakoci i zabawek, znoszonych przez rodziców i ich przyjaciół. Ale właśnie ta wesołość, ten „humor djabelski jak określiła to pielęgniarka — niepokoił panią Tschudi: