Szarość wieczorna coraz gęstszemi warstwami padała na zatłoczoną salę sądową.
Mrok spowijał szybko stylowe kolumny, długi stół, okryty suknem zielonem, poważne twarze sędziów, biały gors koszuli adwokackiej, publiczność stężałą w uwadze milczącej. W cieniu wieczornym tonęła stopniowo siwa męczeńska głowa podsądnego i blada twarz jego młodej sąsiadki, z pod żałobnego welonu poglądającej oczyma zrozpaczonemi w siny skrawek nieba, widniejący jeszcze przez szerokie okna sali.
Prokurator zająknął się — nie mógł rozejrzeć jakiegoś wyrazu w swoich notatkach — urwał przemowę i zwrócił się z milczącą prośbą w stronę prezesa. Ten jakby otrząsnął się z zadumy sennej, rozkazał woźnemu zapalić światło.
Po chwili zajaśniały żyrandole gazowe — publiczność odetchnęła ciężko — starzec na ławie sądowej i jego młoda towarzyszka na oka mgnienie podnieśli głowy, aby za chwilę opuścić je niżej jeszcze pod gradem słów wymownych, padających z trybuny oskarżycielskiej.
Prokurator kończył swoją przemowę:
...„Powiadam, może zbudzić się w waszem sercu odruch litości. Okoliczności — przyznaję to — są nie-
Strona:Leo Belmont - Zbrodniarze.djvu/1
Ta strona została uwierzytelniona.
Dodatek Tygodnika „Wolne Słowo“.
NOWELE i SATYRY
Leo Belmonta.
ZBRODNIARZE.