Strona:Leo Belmont - Zbrodniarze.djvu/3

Ta strona została uwierzytelniona.
—   3   —

i sam skoczył za nią, rachując na to, że ujdzie przed wzrokiem sprawiedliwości. Jest winniejszy, jako człowiek zawodu, którego celem jest uzdrawiać, a nie zabijać. On sprzeniewierzył się tej nauce, którą społeczeństwo dało mu w celach pożytku, a on jej użył w celach zbrodni.
„Dla tego raz jeszcze wzywam was, abyście spełnili swój obowiązek. Prawo jest jasne.
„Wasze serca mogą się litować — ale wasze sumienia w imię celów wyższych muszą spełnić swój twardy obowiązek!“
Usiadł.
Pośród słuchaczy ozwał się czyjś cichy płacz. Prezes zadzwonił — i łkanie utuliło się natychmiast.
Adwokat powstawał powoli — czoło tarł ręką — długo pił wodę. Nerwowe drgania biegały po jego twarzy. Widać, było, że z trudnością panuje nad wzruszeniem. Czuł brzemię odpowiedzialności wielkiej i srogi ciężar swojej sprawy. Rozpoczął głosem cichym:
— „Panowie sędziowie! nie bądźcie tak litościwi, jak prokurator. Bądźcie nieco litościwsi od niego, a może tylko bardziej sprawiedliwi.
„Wasz wyrok ma tylko potwierdzić prawo natury? No, ale i cóż uczyniła ta „mądra“ natura?! Ona rozpaliła pewnego dnia chucie wyuzdanych wyrostków. I pewnego wieczoru — kiedy nasze prawa społeczne nie umiały zapobiedz pogromowi — na tę nieszczęśliwą kobietę żydowską napadło trzech chuliganów. Słyszeliście — trzymało ją podłemi rękoma dwóch, a trzeci dopuszczał się nad omdlałą haniebnego gwałtu. I zmieniali się kolejno. I trzy razy dopuszczono się gwałtu. I trzy razy błogosławiła im... natura.
„Z ruin całego swego dobytku — po stracie matki, która zmarła owej strasznej nocy z przerażenia — nie-