Strona:Leo Belmont - Zbrodniarze.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

dy, żebyście się mogli wahać, dając odpowiedź na to pytanie.
„Odpowiecie: niewinni!...“
Obrońca siadł. W jednym kącie sali rozległy się oklaski. Prezes stłumił je dzwonkiem i surową uwagą:
— Tu nie teatr... Każę salę oczyścić...
Potem łagodnie zwrócił się ku podsądnej:
— Czy ma coś dodać na swoją obronę?...
Poruszyła głową przecząco i opadła na ławę.
— A „wy“? — zwrócił się do doktora.
Starzec powstał i rzekł, dumnie podnosząc głowę:
— Spełniłem swój obowiązek. Gdybym raz jeszcze znalazł się w takich okolicznościach, uczyniłbym to samo...
Sędziowie powstali — odeszli do sali narad.
Upłynęła godzina...
Nie wracali...
Wtedy cicho powstałem z mojego miejsca śród pupliczności, objąłem głowy podsądnych pełnem żalu pożegnalnem wejrzeniem — i... nie chcąc czekać na wyrok, cicho na palcach oddaliłem się z sądu.