Strona:Leo Lipski - Dzień i noc.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

Blakła zmora, że któraś z kobiet w nocy zechce rodzić. Ja o tym pojęcia nie miałem. Mówił Grisza:
— Ty tylko tam pójdziesz. One same między sobą.
Wiedziałem, co one same, między sobą, ale to było co innego.
Elektrownia żarzyła się białym światłem. Uzbecy mówili „Faro“.
To znaczyło „Faraon“. I bali się. Obwieszona spawaczami wyglądała z daleka jak brylant. Już dwie turbiny szły ale tego nie było słychać. Stuświecowe żarówki, przyrządy elektryczne w kuchni. Podnosiły się powoli mgły i Ona, czworokątna, olbrzymia, bez okien, jednym ramieniem obejmująca Wołgę, unosiła się w górę i opadała, wśród błysków elektrospawaczy. Uzbecy mruczeli:
— Faro.
Mówili po tym tak cicho. że można to było wziąć za złudzenie:
— On.
Szliśmy z leśnego obozu, 60 kilometrów dziennie. Poprzez zmęczenie ciężkie, miażdżące, przebijała ciekawość. Bezustanny, zbliżający się grzmot. Złudzenie ze zmęczenia? Weszliśmy do miasta, gdzie należało krzyczeć, gdy się coś miało do powiedzenia. Mieszkańcy byli przyzwyczajeni. Porozumiewali się na migi. Pracowali w niewidocznej, podziemnej fabryce motorów do samolotów. W każdej chwili próbowano 700. Pani żywotów.
Dwukrotny sygnał świetlny. Pod kuchnią awantura. Trzy zupy na ziemi. Gwar, jak w ulu przed wylotem. Na mojej pryczy siedzi mały krawiec z K. Patrzy w jeden punkt i mówi coś do siebie. Grisza jest chory. Przyjdzie dopiero po południu, gdy będzie więcej pracy. Nie będę spał w dzień ani w nocy. Z wielu powodów. Trzy sygnały świetlne. Mały krawiec siedzi na pryczy. Boi się zimna. Najdzielniejsi płaczą gdy wychodzą na robotę. Łzy nie kapią. Zamarzają zaraz. Ten mały nigdy. Ale boi się wyjść. Dopiero brygadier