Strona:Leo Lipski - Dzień i noc.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczynam pomału przygotowywać bandaże, mikstury. Na różnej wielkości gazy kładę stereotypowe maści. To się robi tysiącami. Przychodzi Pietia. Robi to samo, co ja. Potem Wania. Przygotowuje lewatywę, probówki do opadania krwi, sterylizuje strzykawki. Na morfologię. Analiza moczu. Schodzą się lekarze. Cztery kobiety. Zaczyna być gwarno. Lekarze wypisują zlecenia na skrawkach papieru. Potem chory przychodzi do mnie. Ja mu robię to i owo. Nauczyłem się robić opatrunki szybko i żeby nie spadły. 300, 400 opatrunków w ciągu wieczora. To jest coś. Wania robi byle jak. Podłogi wyszorowane. Wszyscy w białych kitlach. Jak toreadorzy. Tam, w poczekalni, szum, gwałt, kłótnie, bójki. Grisza śpi.
— No — mówię — wstawaj do roboty.
Olga przechodzi przez poczekalnię. Poczekalnia uspakaja się, jak morze. Potem znów pryska do góry. Idę do Anny-lekarza, aby zwolnić jednego. Aby go posłać do szpitala, że niby ma świerzb.
— Dobrze — powiada.
Jest to mała i młoda. Skończyła przed miesiącem akademię medyczną. Nie dużo umie. Jest pełna najlepszych chęci. Ma śliczne walonki.
— Już na mnie czas — mówię.
Wracam. Olga wchodzi do nas.
— Wszystko w porządku?
— Tak, tak. Otwierać drzwi.
Wpada hurma. Jak byki. Grisza:
— Tylko z kartkami, tylko z kartkami.
Teraz zaczyna się robota błyskawiczna. Bandaże na pachwinę. Adonis vernalis. Środek rtęciowy na opuchliznę. Digitalis tylko leżącym. (Ci co twierdzą, że leżą). Różne rozmiary bandaży. Ung. Hydr. Prec. Albi. Zamiast jodyny, brylant gruen. Czasem sulfa. Rzadko szpital. Odmrożenia. Gnijące palce, nosy. Lewatywa. Zastrzyk arsenu. „No, spuszczaj spodnie“. Zanim tamten, robię dwa opatrunki. Sanitariusze gotują strzykawki. Uwaga, zastrzyk