Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Stara historia... Apollo, chcąc objąć Daphne — objął krzew laurowy. Ze mną jest tak samo. Ja, mówiąc o życiu, obejmuję teorię życia.
— Dlaczego ty wszystko psujesz? Obejmujesz samo życie. Obejmujesz mnie.
— Czemu się bałaś?
— Dlatego.
On siedział, jej głowa leżała na jego kolanach. Miała oczy zamknięte już nie tak kurczowo.
— Boisz się siebie samej?
— Tak.
— Ja ci powiem, czego się boisz:
Boisz się stężenia, śmierci — jak wosk tężeje. (Skinięcie głową). Boisz się obłąkania. (Skinięcie głową). Trudno ci jest iść pomiędzy tymi drogami. Jest wieczne napięcie pomiędzy tymi drogami: obłąkanie — normalność. Ja myślę — potrafisz. Boisz się ciemności. Nie takiej fizycznej ciemności. Boisz się, że w pewnym momencie nie będziesz wiedziała, gdzie się znajdujesz.
Zatkała mu usta ręką. Uśmiechnęła się.
— Oto jest twoja myśl o śmierci.
Pozornego rozwiązania nastroju (rozwiązanie akordu) niepodobna odróżnić od prawdziwego. Zresztą — czy wiadomo, które jest prawdziwe? Tak on pokazał jej, jak na tacy rozłożone, jej obawę, jej strach. Czy to było prawdziwe? Może, ale uśmiechnęła się.

Ona prowadziła go w miejsca swojego niepokoju, gdzie chodziła zwykle sama, nad morze, pod zwisającą skałę, nad rzekę, nad opuszczony kanał, nad rzekę, gdzie spotkali się po raz pierwszy, pod most kolejowy (czekała zawsze, aż pociąg