Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

przejedzie im ponad głowami), oprowadzała go tak, jak się oprowadza po kryptach średniowiecznych. Oprowadzała go po miejscach, które były stosunkowo zwykłe, a on próbował na to patrzeć jej oczami. Ona pytała: — Skąd się tu bierzesz? — i nie mogła tego zrozumieć.
Wydawało jej się dziwne to, co z innego punktu widzenia było zwykłe: była wielopostaciowa, wielokolorowa jak kameleon.
Miejsca te miały swoją historię, której nie było z początku widać, która wyłaniała się stopniowo, jak skały w czasie odpływu.
Wychodzili na ulicę, przy której mieszkała, i ta ulica była ulicą, przy której mieszka Ewa, ze swoimi brudami i tajemnicami. Ale co się stawało stopniowo z ulicą? Z początku widziana jak gdyby z boku, tak że musiała się dziwić i szukać domu, w którym mieszka. Potem rozwierały jej się chrapy, jak psu, co wietrzy: idzie powoli, powoli, rozglądając się po nieznanej okolicy, chociaż wczoraj była jej jeszcze dobrze znana, domy są obce (przypominają budy z filmu „Ludzie za mgłą”) i czuje, czuje (na szczęście jest Emil), że za chwilę nie potrafi sama wrócić do domu, zgubiona w nieznanym mieście, że w ogóle nie ma domu, że jedynym znanym jej miejscem jest skała zwisająca nad morzem, z której wydobywa się, jak opar, historia jej dzieciństwa, parują jej lata małej dziewczynki, z mchu wciśniętego...
I pytała:
— Skąd się tu wziąłeś? Co mamy wspólnego?
I pytała:
— Czego chcesz ode mnie?
A gdy on próbował coś odpowiedzieć żartem:
— Jakim prawem pan mnie zaczepia?