— Chodź już.
Oglądał jej skórę z bliska, oglądał ją wargami, promieniowało od niej ciepło zwierzęcia, które śpi.
I wtem zauważył, że zachowuje się jak lalka, jakby to jej nie dotyczyło: pani u masażysty. Oczy utkwione w powałę, twarz azjatycka, bez wyrazu, nieludzka.
Powiedziała szeptem:
— Będę udawała trupa.
Wtedy urwało się coś w nim.
— Ala, proszę cię, ubierz się — i pogłaskał ją po włosach.
Pomagał jej zapiąć biustonosz. Dał jej suknię, która nie była jej suknią. (Tamtą zapakował w gazetę.) Miała taką minę, jakby jej pożyczał książkę. Wydawało mu się, że jest martwy. Odprowadził ją do drzwi.
Przy drzwiach powiedziała głosem smutnym i łobuzerskim:
— Szkoda, że jesteś cielę.
I wyszła.
Wrócił do pokoju. Usiadł przy fortepianie i popatrzył na fotografię Ewy, którą kochał, i na leżący obok jej mokry kapelusz.
Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.