Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Tchórz. Mógłby przyjść. Ja mogę do niego przychodzić. Stróżka obserwuje mnie już. Nie potrzebuję go.
Zresztą on tu nie może przyjść. Tak mu powiedziałam. No to co? NO TO CO?
Zapadanie się w czarną dziurę. Jak studnia. Zapadanie się miękkie. Jak przy lądowaniu samolotu. Czy śmierć jest miękka? Prawdopodobnie.
Jak umrę? Chciałabym na łące. Bardzo chciałabym. Emil mówi, że to wszystko jedno. Wcale nie.
Już przeszło. Jak Emil komicznie się zachowywał, gdy mu powiedziałam o łące. O grubasie.
Przedtem mówiłam: «Proszę cię, jeszcze nie, teraz nie». Emilowi. Gdyby to zrobił, nie miałabym pretensji.
Potem zachowywał się całkiem zwyczajnie. Po grubasie. Nie całkiem. Dlatego go lubię.
Niemożliwie się zachowuje. Wykładam mu dziesięć razy dziennie, jak się ma zachowywać. On nic.
To komiczne, że wszedł do mnie. Nie spodziewałam się tego. Wszedł pomału, pomału. Śmieszne. Dziwne.
Emil jest jak dziecko. Wszystko bierze dosłownie. Jak nie, to nie. Jak tak, to tak. Wcale nie. Tylko wobec mnie.
Lubię go. Czy kocham? Może, gdyby się inaczej zachowywał. Ale on nie może, dlatego że ja go nie kocham.
Onanizowałam się na próbę. Niepokoi mnie, że wyobrażam sobie przy tym co innego. Koleżanki mi opowiadały. Chłopca, który pisia. Na przykład. Widziałam go, jak miałam sześć lat. Zrobiło na mnie wrażenie. Dlaczego? Chuj z nim.
Ktoś goni po przedpokoju. Uciekaj. Już nigdy. Nigdy. Tak przyjemnie. Wstrętnie i przyjemnie. Najbardziej pociągające.