Ala zrobiła sarenkę. Zrobiła na dwóch nogach, to wcale nie przeszkadzało, i już ja, Leo, nie potrafię tutaj nic dodać, poza tym: niesłychana delikatność, kruchość, świeżość ruchów: sarenka, chodząca na dwóch nogach, ze zgiętymi przednimi łapkami, obracająca głowę za powiewem wiatru, nerwowa strasznie, za najmniejszym szelestem drgająca całym ciałem.
— Ty musisz się Emilowi podobać.
— Podobam się. Ale on cię kocha.
Po chwili:
— No, pa.
— Hallo! Próbowałaś grać Kleopatrę Shawa?
— Próbowałam.
I „pa“ z daleka.
„Nie ma. Nie ma. Czy mogłabym odstąpić Emila? Tak. Nie. Raczej tak.
Czy on Alę? Sobie nie zdaję sprawy, że ona w tym samym pokoju co ja. «Nie masz pojęcia, jak się ona komicznie kula po tapczanie». Albo udajesz, albo cię to nie obchodzi. Chyba udajesz, moja kochana. Moje łabędziątko. Moja myszko kanadyjska.
Emil i ty. Dwoje narcyzów między sobą. Ale ty mniej niż Emil. Za to ty — kurwy, odjazd, mężczyźni. Odjazd gdziekolwiek.
Zmiana. I śmierć. Ja wiem, że to ze śmiercią jest anormalne.
Ale proszę cię, Boże, jeśli istniejesz, jakikolwiek tam istniejesz, uroczyście, nawet bardzo, przestań z tą ironią skierowaną do siebie, proszę cię, nie pozwól mi przestać czuć intensywnie, choćby to miało boleć nie wiem jak. Nie pozwól
Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.