Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiła to wszystko spokojnie i matowo. Była blada. Myślał: — To jest kąt, do którego ona zanosi swoje kości. Podeszła do okna. Rozpinała powoli, prawie pedantycznie szlafrok. Powiedziała ochrypłym głosem, tak jakby się dusiła:
— Chcę tutaj właśnie, w mieszkaniu mojego ojca i matki — rozumiesz? — też, kochać się z tobą.
Jakby błyskawica zapaliła się w nim i zgasła. Usiadła koło niego i przechyliła go.
Zarażała go pomału rozpaczliwą, ponurą chęcią wyduszenia rozkoszy: mieszanina zaciętości, gniewu, namiętności i wyrachowania. Odczuł, że nie jest już dla niej sobą, że jest rzeczą, służącą do spełnienia ofiary zemsty, obrządku zhańbienia. Był podwójnie przez nią wciągnięty w tej chwili, podwójnie wessany, pochłonięty i strawiony.
I wydawało mu się po raz pierwszy, że umiera. Potem fala zakryła go całkiem.
To, co działo się, nie było aktem seksualnym, ale obrzędem: prastarym, półmałpim, sprośnym i świętym.
Przez szparę w okiennicach patrzyła na nich i szczękała zębami jej młodsza siostra Liza. (Ewa nie dała zgasić światła.)

Po przyjściu do domu napisał:
„Zdaje się, zdania kreteńskie:
Wiedzieć to umrzeć. Otwiera swe usta Ea — Ojciec; bogom powiada: Boga trzeba zarzezać — i z boskim ciałem i krwią — zamiesić glinę Mami.
(W Egipcie)... bogini miłości Izyda-Hator karmi piersią króla młodzieńca.”
Patrzył przez długi czas na nie istniejące rzeczy. Potem oddzielił starannie to, co napisał, od tego, co miał napisać, i: