z drzewa, zaszumiały gołębie, i zobaczyła je, gdy przybierały barwę dalekich gór. Znak na powstanie.
Łabędzie, białe plamy, szły spać. Spokojnie błyszczała woda. Wieczór. Komary tańczyły i świergotały jak pisklęta. Zapach unosił się z ziemi. Odszukała ławkę, gdzie przestraszyły ją strażniczki ciemności, i przeszła koło niej. Kasztany stały wyprostowane, nadsłuchujące. Kredowy błysk nad wodą. Jaskółki, latające szerokimi łukami. Bzyk nad uchem. Wyszła z parku.
Dziewczyna w jej wieku poprawia pończochę. Dwoje dziesięciolatków obejmując się, idzie przez ulicę. Przebiegło stado dziewczynek, zatrzymało się: szepty, wierzgania kopytami, przestępują z nogi na nogę niecierpliwie. Park odchodzi w coraz głębszą ciemność. Już kapią gwiazdy.
Szła ulicami, które były oświetlone i jasne, aż weszła w kręte i brudne, gdzie wciąż jeszcze ten sam policjant wchodził do bramy, gdy ktoś wolał „Ratunku!“
Starucha o kiju uniosła głowę i mówiła, bełkotała coś do Ewy i wyrazy ginęły w bezzębnej jamie, czarnej otchłani,
staruszkowie-żebracy kładli się do snu na dużej skrzyni, jak jaskółki, jak kochankowie, bo marzli bardzo, bo marzli jak marzł Dawid na starość,
czarny pies, czarny duży pies, pies duży jak cielę, chodził za nią i z czułości lizał jej łydki,
bachory bawiące się w pyle jak wróble, bachory pełzające po ziemi, jak glisty, patrzały na nią albo pisiały za nią szerokimi strumieniami rekordzistów.
I ona nie wiedziała o tym.
Znalazła się w ślepej uliczce, weszła do bramy i napisała ołówkiem: „Tu była Ewa”, i szła przez podwórza, bramy, podwórza, bramy — instynktem miejsc nieznanych.
Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.