Emil nudził się tego wieczoru.
Chodził wzdłuż ścian pięciu pokoi, jak kot, ocierał się ramieniem i ustami o szafy i półki.
Czytał w odcinku „Marianne”, czwartą część Montherlanta, potem zapalał zapałki, jedną za drugą, wpatrywał się w płomień, wąchał eter.
Potem poszedł do pokoju ojca i patrzył przez mikroskop, przez który ujrzał przed pięciu laty plemniki; własne. Nie miał absolutnie chęci wyjść tego wieczoru, chociaż był księżyc i noc, ciepła jak wata. Chociaż się nudził.
Potem telefonował na wszystkie strony świata i nikogo nie zastał.
Podszedł do okna. Dwie dziewczyny przechadzały się przed jego domem, czekając na kogoś albo nie. „One falują zadkami w sposób może interesujący, ale ja ziewam”. I nie ziewnął, jak na złość.
Potem, jak oparzony, pobiegł do swojego pokoju i zapisał: „Nakłuta na rozkosz, jak motyl na szpilkę”. Ziewnął w końcu.
Wieczór robił się beznadziejny. Potem znów do okna. Szelest, szelest kroków. Nie miał porywu, aby wyjść z domu,
Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.
EMIL I NOC TA SAMA