— Przecież ty mieszkasz we „Florydzie”...
— No tak, ale on mieszka tam z jedną panienką.
Wróciła do grupy chłopców i dziewcząt, krzyknęła:
— Twoja towarzyszka ma śliczną sukienkę...
Uśmiechnął się tak, aby to mogło na wszelki wypadek wszystko oznaczać.
Potem już było miasteczko i kawiarnia.
— Co pani zamówi? — zapytał, gdy przyszedł kelner.
Ela patrzyła na niego i nic nie mówiła.
— Co zjesz, mała? — zapytał, a ona płakała.
— Malinowe?
Skinęła głową.
— Czekoladowe?
Skinęła głową.
— Jakie jeszcze?
Wykrztusiła w końcu:
— Poziomkowe.
Kelner przyniósł lody i trzy grube, okrągłe wafle, wetknięte w usta lodów.
— One wyglądają jak cygara — i Ela była znów niby dorosła, poważna.
Ludzie wchodzili i wychodzili i Emil myślał o Krystynie, o zdarzeniu przy śniadaniu. I potem wracali przez las, z góry widać było pociąg, który gwizdał, i ona szła obok niego, nie patrząc na niego, i on schował się za drzewo. Wtedy ona uszła jeszcze kilka kroków, z uśmiechem zawróciła i znalazła go, bez szukania. I on wyszedł przestraszony i ona nie mogła zrozumieć, dlaczego.
Szli dalej i plamy światła leżały na ziemi i ona powiedziała:
Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.