Mały usiadł.
— Zły jestem.
— Zły jesteś? Przecież masz ładne włosy, zwłaszcza gdy je rozrzuca wiatr. Traktuję cię jak dziewczynkę, bo nią trochę jesteś. No... zresztą nie będę prawiła komplementów, bo jesteś dostatecznie zarozumiały. Gdzie są moje roentgeny? Chyba nie chcesz, abym musiała się zgrywać na panią Chauchat?
— Przyniosłem je.
— Dobrze. Teraz powiedz, dlaczego jesteś zły?
— Bo on cię...
— ...ma — dokończyła ona i zaczęła się śmiać. — Kto mię ma? Kto mię w ogóle może mieć?
Chwilę kiwała nogą, tą ze złotym łańcuszkiem.
Z konwencjonalno-fizjologicznego punktu widzenia to on mię miał pewną ilość razy. Powiedz lepiej...
Emil tego już nie słyszał. Krew zaczęła mu napływać do głowy, podobnie jak pewnego razu w szkole, przed wielu laty, podczas historii z zadaniem o albatrosach.
Wtem otworzyły się drzwi. W drzwiach stała Ela. Krystyna powiedziała:
Wejdź.
Ale ona nie weszła. Miała szeroko otwarte oczy.
Odnajdywała go wszędzie i ciągle, ze zwierzęcą, jasnowidzącą pewnością. Tropiła go jak pies, chodziła za nim jak lunatyczka. Krystyna powtórzyła:
— Wejdź.
Ale ona nie weszła.
Emil, nie patrząc na Elę, bo bał się jej wzroku:
— Chcę cię dzisiaj widzieć.
Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.