— Wiesz, że to niemożliwe.
— Bardzo chcę.
— Nie bądź śmieszny. Jest mi przykro, gdy się wygłupiasz.
— Chcę.
— Możesz chcieć.
Wstał i wyszedł z pokoju, omijając Elę szerokim łukiem.
Na czterech fortepianach, w czterech krańcach pensjonatu, ćwiczyli uczniowie Finsena. Książę gruziński o ukośnych oczach grał początek Wallensteinowskiej na przyjemnym Bechsteinie, wśród dymu papierosów; był giętki, wysoki, trzydziestoletni. Z wściekłością wypracowywał i wyrzeźbiał precyzyjnie trzynaście pierwszych taktów, dokładność akcentów, tętniący, ukryty, zduszony rytm.
Emil stał za dużą palmą i oglądał księcia. Wczoraj siedzieli do późna w nocy i rozmawiali o muzyce, o pianistach, o Paryżu. Książę przeszedł nagle z niemieckiego na francuski, otoczył się dymem papierosa, jak niebieską zasłoną, zaczął opowiadać o Niżyńskim, Diagilewie i Lifarze; potem przeszedł szybko z „vous” na „tu”.
— Est-que tu l’as vu, petit?
— Oui, je l’ai vu une fois... ici-même, dans les montagnes.
— Il est beau, n’est-ce pas?
— Il est très beau.
— Il n’aime pas les femmes. Le sais-tu?
— Je le sais: il est rare que des célèbres danseurs aiment les femmes. D’ailleurs, la danse elle-même contient quelque chose de feminin. Il m’est difficile de l’expliquer en français. Rangopal aussi est homosexuel. J’ai lu ses lettres d’amour,