Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

Poznali się w konserwatorium. Ona grała na skrzypcach nijako, on na fortepianie — najczęściej Bacha — ze wzruszającą, niezdarną uczuciowością. Była od niego o dwa lata starsza. Postanowiła, że się od niego nie odczepi.
Cała historia zaczęła się niewinnie. Ponieważ nie mieli odpowiedniego lokalu, kochali się na stole w konserwatorium po godzinach urzędowych. On nie robił z tego tajemnicy. Przeciwnie. Opowiadał szeroko o jej piersiach w swoich wykładach na Université Perverse. (Ta instytucja została założona przez uczniów gimnazjum, do którego chodził Emil.) Jego pół uczone, pół absurdalne wykłady, poparte cytatami z Platona, św. Teresy, Havelock Ellisa, gestykulacją, nabrzmiałą do czerwoności twarzą, napuchniętymi żyłami na szyi i skroniach — wywoływały histeryczny śmiech. Ja, Leo, mam wielką ochotę przytoczyć tu jeden wykład, ale boję się. On też był pierwszym i ostatnim rektorem Uniwersytetu.
Czasem Paweł wykładał o nieistniejących stworzeniach, fąflach, których istotą jest — udowadniał — nicość. Dowód ten był odwróceniem jednego z dowodów istnienia Boga św. Tomasza z Akwinu. Emil wykładał spokojnie teorię absurdologii, jak zwykle — zbyt serio.
Tymczasem Adam wypróbował wszystkie pozy, opisane od czasów starokreteńskich do Magnusa Hirschfelda. I pomału pokochał swoją lubieżność, włożoną w Klarę. Zaczął przylepiać się do niej, zdrabniać jej imię, nazwy części ciała. Wkładał w nią swoją uniżoną czułość, z którą nie wiedział, co robić, a ponieważ była lepka, jak wszystkie jego uczucia — przykleiła się do niej.
— Prawda, że chce się wymiotować? — powtórzyła Pola.

65