Strona:Leo Lipski - Niespokojni.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.



W CIENIU SOKRATESA

Gdy było ładnie, Ewę budził ryk trzydziestoletniego chłopczyka, który się nazywał Józio; zazwyczaj o szóstej. Przez okno było widać, jak Józio siedzi na trójnożnym stołku i wystawia twarz do słońca. To był kretynek, niedorozwinięty, ślina sączyła mu się z kącików ust, duża głowa chwiała mu się jak wahadło od zegara. Potem skrobał się w łydki (nosił krótkie spodenki).
Ewa spała zawsze na wznak, z głową odrzuconą w tył, bez poduszki, z prawą ręką założoną pod głowę. Była to pozycja częściowo odpowiadająca jej charakterowi, częściowo świadomie i rozmyślnie utrzymywana: chciała być prosta i udawało się to jej. Nie spała nigdy skurczona, nigdy na boku. Gdy była chora, leżała na brzuchu, rozkrzyżowana; czasem, gdy miała miesiączkę.
Chociaż bardzo lubiła leżeć w łóżku, wstawała od razu i buch do łazienki. Zimna woda była codziennym potwierdzeniem jej „chcę”. (Jej „chcę” to było bardzo dużo; jej „nie chcę” jeszcze więcej.) Naga pod tuszem. Nieco chorobliwie dokładne mycie genitaliów. Przegląd przed lustrem: „Urosłam, nogi w kostkach nie zmienią się chyba, mogę nosić obcisły sweter, czy zacząć malować wargi?” Wraca do pokoju. Potem budzi młodszą siostrę Lizę: